Najpierw koń, potem jeździec
Spójrzcie wstecz, na czasy wojny i czasy powojenne. Konie miały ciężki żywot, pracowały w polu lub szły walczyć u boku ludzi. Miały mało miejsca, stały uwiązane w stanowiskach. Tak samo było z końmi użytkowanymi w sporcie, chodziły dwa razy dziennie, miały zapewniony długi stęp, lecz warunki w jakich żyły były takie same jak koni roboczych.
Brakowało wszystkiego, nie było sprzętu, stu rodzajów szczotek, czapraków, derek, wypasionych ogłowi itp. Lecz obsługa stajenna koniuszy i jeźdźcy stawiali konie na pierwszym miejscu. Na konia przypadało dwóch ludzi, którzy opiekowali się zwierzęciem – czyścili, sprzątali regularnie w boksach, zapewniali spacer, trening. Po prostu ruch. Spędzali bardzo dużo czasu przy koniach, dbali o ich kondycję psychiczną jak i fizyczną. Rzadko można było spotkać konie z problemami takimi jak tkanie, łykanie itp. Oczywiście były takie, ale w znacznie mniejszym stopniu (wyjątek potwierdza regułę prawda?). Wystarczy spojrzeć na konie kawaleryjskie, które były jeżdżone dwa razy dziennie, miały zapewnione pastwisko. Często nawet utrzymywane w przesadnej czystości, ale to pokazywało, że koń w tym wszystkim jest najważniejszy. Nie do pomyślenia było, że jednego dnia zwierzę nie zostało oprowadzane czy wyczyszczone i nie sprawdzono stanu kopyt, boksu. Ważny był kontakt ze zwierzęciem, nakarmianie, dbanie o to, by w tak nieciekawych czasach koniowi niczego nie brakowało.
Aktualnie wygląda to troszkę inaczej – na pierwszym miejscu stawiany jest jeździec. Konie mają spełniać ich oczekiwania. Takim jeźdźcom rzadko dokładnie chce się czyścić i pielęgnować konia. Czyszczą powierzchownie sierść, aby nie było zaklejek, trochę grzywkę przeciągną, na szybkiego kopyta „by tylko słoma nie wystawała spoza kopyt”, siodłanie i to w zasadzie tyle. Nie wnikają w stan konia, liczy się jazda, trening oczywiście skokowy, bo ujeżdżenie nudne i nie ma takiej adrenaliny… Koń ma piękne, drogie owijki, czaprak, drogie siodło, ale co z tego jak zwierzęciu nie jest poświęcona odpowiednia ilość czasu.
Często spotykamy sytuację w stajniach, że dziewczynki wykłócają się o jednego, ukochanego konika, trener zwraca uwagę by dbać o niego podwójnie, sprawdzać stan kopyt, grzywkę czesać itp., a później okazuje się, że koń ma zgniłe strzałki, bo rozchodzi się tylko o jeżdżenie na nim. Przykre, ale niestety prawdziwe. Jak wymaga się od takich „jeźdźców” czegoś więcej, zaczynają wymyślać, że coś je boli, płacą to wymagają, przyjeżdżają jeździć, a nie czyścić konie. Sama osobiście słyszałam takie słowa, do czego to wszystko zmierza?
Prawdziwa pasja oznacza dbanie o zwierzę, czerpanie przyjemności z zajmowania się nim, czyszczenie, sprzątanie w boksie oraz stosowanie profilaktyki. Trening powinien być zwieńczeniem, celebrowaniem tej chwili z szacunkiem do zwierzęcia. Koń jest zwierzęciem stadnym, potrzebuje kontaktu z innymi końmi, codziennie pohasać na pastwisku w gronie towarzyszy. Musimy zdać sobie sprawę, że te zwierzęta potrzebują ruchu, swobody, chwili dla siebie i zainteresowania ze strony człowieka. Przychodzić do niego nie tylko wtedy gdy chcemy pojeździć.
Kolejnym problemem jest wydelikacanie i traktowanie koni wbrew ich naturze. Trzeba zdawać sobie sprawę, że koń mimo, że jest mróz -10, -15 powinien wyjść na dwór choć na 2 godzinki, by móc poskubać sobie gałązki iglaków i pojeść siana z towarzyszami. Nie zamykajmy ich w stajni i nie zakładajmy coraz to grubszych derek, bo wbrew pozorom robimy im krzywdę. Nie zamykajmy koni w boksach w czasie chlapy i błota argumentując „nie wypuszczam go, bo przyjdzie cały w błocie”, „nie doczyszczę go, będzie cały mokry!”. Co z tego? Trzeba stawiać potrzeby konia na pierwszym miejscu, on tego potrzebuje. Musi iść na pastwisko.
Bierzmy przykład z naszych przodków – konie stały dla nich na pierwszym miejscu i my koniarze, prawdziwi koniarze, musimy mieć te słowa zawsze w głowie, gdy przekraczamy próg stajni i gdy podejmujemy się opieki nad koniem.
~ Marta Adamkiewicz