Jak wyglądają zawody jeździeckie okiem luzaka

Zazwyczaj na moim blogu możecie spotkać informacje i porady związane z prawidłową jazdą konną. Dzisiaj podzielę się z Wami jedną z historii z początków mojej przygody z końmi. Gdy byłam nastolatką bardzo mocno angażowałam się w życie stajni, należałam do sekcji jeździeckiej, jeździłam na różnych koniach i bardzo chętnie pomagałam mojemu trenerowi. Jednym z wielu zajęć było właśnie luzakowanie na zawodach.

Praca u podstaw,  czyli jak spakować konia

Dzień przed wyjazdem jest zwykle dosyć stresujący, gdy jedzie się z czteroma końmi na zawody WKKW. Każdy z tych koni musi być wyczyszczony, wykąpany i sprawdzony, czy wszystko gra. Jak już to ogarniemy zabieramy się za sprzęt! A to jest nielicha sytuacja laugh Każdy porządny WKKW-ista do jednego konia ma stos sprzętu i w tej sytuacji nie było inaczej! Siodło na próbę ujeżdżenia, siodło na próbę krosu oraz siodło do próby skokowej! Jeden koń = trzy siodła. Do tego masa sprzętu, który jest niezbędny do prawidłowego przygotowania konia do zawodów, ale o tym innym razem.

Zawsze miałam wrażenie jakbyśmy pakowali cały sprzęt jaki mamy w stajni w małą puszkę i niezmiennie byłam z siebie dumna, że w tak małą przestrzeń spakowałam wszystko! Ułożone w porządku, który tylko ja znałam by nie szukać, by nie panikować. To tak z wyjazdem na wakacje, gdzie w jednej torbie musisz upchać wszystkie najważniejsze rzeczy. Innej drogi nie ma, trzeba zadbać by konie nie poobijały się w transporcie, który trwa nawet do 12 godzin. To nie przelewki! Sam transport przebiega spokojnie, gdyż mamy zainstalowaną mała kamera wewnątrz koniowozu. Skierowana jest na konie, dzięki niej mogłam chrupać chipsy i słuchać Franka Zappe.

Początek zawodów – jak zdążyć?

Jesteśmy na miejscu, żołądek podjeżdża pod sam przełyk, a dlaczego? Bo jak nawalę, nie doprowadzę konia na czas, ucieknie mi, wyrwie się, to całe przygotowania trafią szlag! Na zawodach w WKKW jest tak, że wszystko podane jest co do minuty i nie ma przesunięć, trzeba był punktualnym. A odległości są czasem zabójcze. Spod stajni marszem 2 km z koniem, który jest naładowany jak bomba atomowa, machają Ci jego kopyta nad głową bo wiedzą, że zaraz będą galopować i skakać. Emocje sięgają zenitu!

Następnego dnia pobudka o 5 rano. Zaczyna się karmienie koni, przygotowanie sprzętu. Spacer 30-minutowy, każdy koń musi odbyć „w ręku”. Zasada jest jedna: „luzak nie może wsiadać na konie podczas zawodów”, więc idę, uspakajam konie, bo czują atmosferę zawodów. Nie ukrywajmy konie sportowe, i to jeszcze folbluty, nie należą do zrównoważonych wierzchowców. Trzeba być czujnym, by nie wskoczył na głowę lub by nie przeskoczył hah!

Zawody – wyścig z czasem trwa

Po spacerze przygotowuję pierwszego konia, zaplatanie grzywy, wkręcanie haceli i siodłanie. Pierwszy koń poszedł. I zaczynamy wyścig! Kolejny koń zaplatanie, czyszczenie, siodłanie, hacele, zapinamy lonżę i ruszamy w drogę na plac, który oddalony jest 2 km! Po starcie, szybka zamiana i z powrotem! Następny koń! To samo! Muszę być na czas! Wychodzę ze stajni z najbardziej nerwową i przeżywająca klaczą. W jednym momencie wyskoczyła z czerech nóg w górę i wpadła na mnie! Zrobiła to tak, że przewróciła mnie, nadepnęła na moja stopę wbijając w nią hacel. Nie mogłam wstać, bo stała na mnie. Myśl jedna w głowie: „Świetnie, teraz jeszcze mi się wyrwij i ucieknij!”.

Przypadkowy pan pomógł mi ściągnąć konia z mojej nogi i pomógł mi wstać. Niewiele myśląc ruszyłam, lecz krew i rozwalony but dały mi do myślenia. Wróciłam z koniem do stajni, zdjęłam buta ranę miałam przeogromną. Zdezynfekowałam, owinęłam bandażem, założyłam kalosze, bo żaden but nie wchodził na moją nogę. I kolejny raz wyruszyłam w drogę. Było ciężko, lecz adrenalina i myśl, że nie dojdę na czas nie pozwalały mi myśleć o mojej nodze. O dziwo doszłam nawet za szybko. Kolejna zmiana konia i z powrotem do stajni, i powtarzanie czynności!

SPA dla konia ? Oczywiście, że tak!

Po wszystkich startach kąpałam konie, nakarmiłam i rozpoczęłam zakładanie derki magnetycznej ustawionej na program „SPA”(tak tak, konie też mają takie bajery smiley Obiad, czyli co sobie zrobisz to zjesz wink Kolejny dzień wyglądał dosłownie tak samo, tylko doszedł jeszcze przegląd koni przed krosem. Noga spuchnięta i boląca. No ale co zrobisz? Konie same się nie nakarmią, ani nie oporządzą. Na trzeci dzień zawodów wyścig jeszcze trwał, bieganie w tą i z powrotem, derki, mycie, spacerowanie, siodłanie i karmienie. Dekoracja i jest chwila wytchnienia.

Koniec zawodów, koniec pracy?

Można powiedzieć, że po pięciu dniach w końcu usiadłam. No ale cóż, trzeba rozpocząć proces pakowania! Załadunek koni i wyjazd do domu. Pięknie to brzmi teraz, ale nigdy nam się nie udało wyjechać o „ludzkiej” porze wink 21:00 i w drogę. Stop! Świateł nie mamy! Pół godziny z głowy. No dobrze, ruszamy spokojnie. Stop! Chyba mamy kapcia w przyczepie! Wychodzimy, patrzymy…tak to kapeć. Pierwsza stacja napotkana, pompujemy koło. No cóż, ruszamy w drogę, 1,5 godz. opóźnienia. Zmęczeni, ale szczęśliwi, konie się spisały pokazując się z dobrej strony. Na 6:00 rano dojechaliśmy. Ale to nie koniec, każdy z koni musiał chodzić pół godziny by się rozchodzić…i przy okazji zrobiliśmy poranny obrządek…

I tak właśnie wyglądały jedne z zawodów, na których brałam udział jako luzak. Muszę przyznać, że jest to ciężka praca, ale dająca wiele satysfakcji i spełnienia. Najważniejsze, że robię w życiu to co kocham i tego też Wam życzę!

~ Marta Adamkiewicz

Copyright © 2022 Stajnia ISKRA
Design: Proformat
crossmenuarrow-right linkedin facebook pinterest youtube rss twitter instagram facebook-blank rss-blank linkedin-blank pinterest youtube twitter instagram